zajrzało:

czwartek, 28 kwietnia 2011

ale pasztet.................

będąc wielbicielką podrobów, aczkolwiek nie wszystkich(nienawidzę wątróbki, nerek i płucek:)  mniej więcej raz w miesiącu piekę pasztet.za każdym razem zmieniam wkład, najlepiej wychodzi ten ze śliwką. wspaniały smak, konsystencja wyczarowana dwukrotnym mieleniem oraz śmietaną kremówką. wspaniałości...mniamu mniamu!!!
zakupuję w mięsnym dwa spore udka kurczaka, cztery pojedyncze cycki (również kurczacze), pół kilo drobiowej wątróbki i maszeruję do warzywniaka. tam zakupy przedstawiają się następująco: trzy marchewki, jedna pietruszka, trzy cebule. zaopatruję się również w kubeczek 100ml śmietany kremówki, cztery jajka oraz garść suszonych grzybów. gdy wszystkie te składniki znajdą się w domku muszę mieć jakieś dwie godzinki na obróbkę powyższych.myję cycki i udka i wkładam je do sporego garnka, dorzucam kilka liści laurowych, kilka kulek ziela angielskiego i kilkanaście czarnego pieprzu.wsypuję też dwie czubate łyżki soli. gotuję ze 20 minut i dorzucam obrane -marchewkę i pietruszkę oraz opłukane, zlane wrzątkiem grzyby . i tak sobie pyrka to wszystko do miękkości.
w międzyczasie myję i oczyszczam wątróbkę oraz obieram, rzewnie roniąc łzy, cebulę. smażę je razem na oleju, aż wątróbka będzie miękka, a cebula szklista. odstawiam do ostygnięcia. miękkie mięsko wyjmuję z gara, obieram udka z kości i dzielę na małe kawałki, (tak samo dzielę piersi kurczakowe:). mięsko, warzywa, grzyby i wątróbkę z cebulą mielę dwukrotnie w maszynce. fajnie jest mieć wynalazek elektryczny, bo trochę tego jest, ale na razie mnie nie stać, więc pokornie kręcę aż ręce bolą.do przemielonej pięknie masy wbijam jajka i dodaje śmietanę. przyprawiam sosem sojowym, imbirem , gałką muszkatołową,pieprzem i ewentualnie jeszcze solą. dzielę masę na dwie części. do każdej wrzucam co innego. przykłady-podsmażone pieczarki, śliwki kalifornijskie, żurawinę, orzechy włoskie, pistacje(wcześniej namoczone i obrane).można też wlać lampkę koniaku. osobiście rezygnuję z tej opcji, gdyż pasztet ten wcina również mój mały synek i mimo , że ten koniak wyparuje to jakoś tak ...no nie daję. jak już masa uzupełniona o dodatki, wymieszana należycie trzeba przełożyć ją do wysmarowanych masłem foremek. najlepiej sprawdzają się keksówki, czyli długie, prostokątne foremki. wychodzą dwie. obie wsadzamy do większej formy, do której nalewamy na trzy cm wody. bo pasztet piecze się w kąpieli wodnej. przykrywamy folią aluminiową i wsadzamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na około półtora godziny. po godzinie zdejmujemy folię by przypiekła się góra.stan upieczenia sprawdzamy drewnianym patyczkiem, wtykając go w kilka miejsc pasztetu i jeśli jest suchy oznacza to, że nasz pasztet jest już gotowy. więc wyjmujemy go z piekarnika, odstawiamy do ostygnięcia.
można podawać na ciepło z sosem grzybowym lub na zimno jako przystawkę. jest naprawdę pyszny no i ma jeszcze taką zaletę, że wiemy co w nim jest:)
smacznego.mniamula.

niedziela, 17 kwietnia 2011

gulaszowo

czasem zostaje jakieś mięsko z obiadu, resztki pieczeni czy mięso gotowane z zupy... w ilości akurat na gulasz. i wtedy biorę: dużą cebulę,ze trzy ząbki czosnku-kroję w kosteczkę i na oliwie podsmażam na złoto. dodaję do tego świeżą, czerwona  paprykę, pokrojoną w dużą kostkę.i jak ona puści trochę soków dodaję pokrojone również w dużą kostkę mięso. trochę soli, pieprzu czerwona papryka po ciut słodkiej i ostrej.
i pyrka to sobie na małym ogniu, mieszają się smaki i aromaty.ja oddalam się do dodatków, nie zapominając o gulaszu, mieszając go co kilka minut.
dodatki...pasuje generalnie wszystko. ziemniaki, ryż, każda kasza, kopytka z braku laku może być chleb. surówkę można sobie nawet darować zastępując ją w tym przypadku kiszonym lub konserwowym ogórkiem.ale nada się też wiosenna sałata. zrobienie jej zajmuje chwilkę, a podniebienie będzie nam wdzięczne. zważając na fakt,iż gulasz jest dość ostry sałata powinna łagodzić i odświeżać nasze kubki smakowe. super sprawdzi się wersja lodowa. pół główki sałaty lodowej rwiemy palcami, dodajemy pokrojony drobno szczypiorek, garść kiełków (rzeżucha, soczewica, rzodkiewka, lucerna itp.), pól puszki kukurydzy. doprawiamy solą, pieprzem ziołowym, odrobiną oliwy (polecam smakową z wcześniejszego postu:) i sokiem z cytryny, który nada sałacie chłodzącej nuty. delikatnie mieszamy i na stół.
w tym czasie gulasz na pewno już doszedł. zakładam, że  wybrany przez nas dodatek też już gotowy. najmniej kłopotów zapewne sprawi chleb:) jeśli zdecydowaliśmy się na ziemniaki, kaszę lub ryż to gotujemy dostatecznie wcześniej aby wszystko było gotowe w jednym czasie.kopytka można odsmażyć, jeśli są gotowe a jeśli nie to również stosunkowo wcześniej wstawiamy gar z osoloną wodą i wrzucamy je we wrzącą otchłań tak aby cieplutkie polać gulaszem i wcinać:)po takim posiłku polecam "pół godziny dla słoniny" czyli relaksik najlepiej w pozycji poziomej.potem można pójść na spacer. lub odgrzać dokładkę:)





smacznego.mniamula

piątek, 8 kwietnia 2011

muffinki i pochodne

do słodyczy wielkiego pociągu nie mam, choć bywają takie dni w życiu kobiety...ale trzeba się ograniczać, w końcu cukier poszedł w górę na maxa:) natomiast często cosik piekę. jest to moja ulubiona forma wyrównywania braków cukru w organizmie.wczoraj naszło mnie na muffinki. ostatnio nawet modne hehe, popularyzowane przez seriale i reklamy.ale to nie ma znaczenia. po prostu je uwielbiam a ich zrobienie zajmuje mało czasu więc piekę je często i z rozkoszą, co rusz dodając im w środek jakiś nowy składnik.
oczywiście jako rasowa kuchara nie używam ciasta z paczki.jakoś nie przekonują mnie argumenty,że tak szybciej. ciasto jest naprawdę proste do zrobienia, a nikt mi nie wmówi,że wlanie mleka, bądź własnoręczne wbicie jaj aż tak dużo zajmuje czasu. a w pudełeczku-?wszystko w proszku. jaja w proszku, mleko w proszku, tłuszcz w proszku, ciastka w proszku, jedzenie w proszku, zdrowie w proszku:(
może szybciej zeżreć go na sucho?i popić wodą?na to samo wyjdzie.
no nicto.wracając do cudownego tematu,aromatu.pieczenie czas zacząć.........
przygotowujemy: kostkę margaryny(250g), 4 jajka, 250g mąki, 200g cukru, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 6 łyżeczek cukru waniliowego.
jajka powinny mieć temperaturę pokojową, w chwilach zaciskania pasa trzy również dadzą radę:)
margarynę wstawiamy w rondelku na mały ogień, niech się rozpuszcza.(złotko,tzn.papierek zostawić,jeśli nie posiadamy silikonowych foremek). w tym czasie mieszamy jajka z cukrem zwykłym i waniliowym. w osobnej misce mieszamy mąkę z proszkiem. zdejmujemy z gazu margarynę. do miski z jajkami stopniowo dodajemy mąkę z proszkiem i ucieramy drewnianą kulą(żadnym mikserem!!!)intensywnie w jedną stronę, aby nie było grudek, w połowie mąki wlewamy margarynę, znów ucieramy i dosypujemy dalej stopniowo mąkę aż do wyczerpania sypkich składników.ucieramy, ucieramy i jak robią się nam piękne pękające bąble kończymy.
teraz włączamy wyobraźnię i ulubione smaki. ja dzielę ciasto na pół. do jednej połowy wsypuje dwie łyżki prawdziwego, zwykłego kakao, do drugiej kawę rozpuszczalną (też dwie łyżki).
jako, że iście wspaniałym wynalazkiem są foremki silikonowe, nie bawimy się w natłuszczanie. o ile takowych brak inne trzeba natłuścić, najlepiej wykorzystując złotko z margaryny, o ile wcześniej nie zawitało w koszu.bierzemy stosowną łychę i napełniamy foremki do 3/4 wysokości, wszakże urosną, więc muszą mieć gdzie, jeśli nie chcemy potem skrobać piekarnika. ja jeszcze do każdej dodaje jakieś owoce w środek. tym razem były to porzeczki czerwone, oczywiście z letnich przetworów.można wiśnie, można orzechy włoskie, można wszystko co się lubi.i pieczemy w 180stopniach jakieś 20 minut, czasem mniej. trzeba pilnować.jak się pięknie zezłocą i drewniany patyczek wsadzony w środek wychodzi suchy to jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami świeżo upieczonych, gotowych (po wystudzeniu) do konsumpcji wspaniałości. ech jakie to piękne..............
gorrrrrrrrrące wyjmujemy z piekarnika, trzymamy ręce na wodzy, żeby nie podkraść i gębusi se nie poparzyć. wystudzone posypujemy cukrem pudrem.
jest też opcja jeśli nie mamy foremek...
natłuszczamy średniej wielkości blaszkę, wysypujemy tartą bułką i wylewamy ciasto. również można dodać owoce, tarta czekoladę, migdały...wolność i wyobraźnia.pieczemy również w 180 stopniach ale trochę dłużej, jakieś pól godziny. metoda sprawdzania poziomu upieczenia bez zmian.
gdyby jednak coś wyciekło w czasie pieczenia i zdefciło nam piekarnik posypujemy owo miejsce grubo solą i robimy piekarnik na maxa na 15 minut. potem myjemy ciepłą wodą. jeśli to nie pomoże to sodę oczyszczoną mieszamy z octem na papkę i to już zazwyczaj daję radę najgorszym brudom.zostawiamy jw. również myjemy ciepłą wodą. mam wprawę, niejeden piekarnik uległ. nie, żebym przypalała, bardziej ratuję z opresji swoich pracodawców, u których mam przyjemność sprzątać:)a jaki ludzie potrafią mieć bajzel wiedząc ,że to nie oni będą go sprzątać to temat na długie posiedzenie:)

w sumie tyle na dziś. zjadłam.ilość przemilczę.no dobre ,no.
smacznego.mniamula.

środa, 6 kwietnia 2011

oliwa sprawiedliwa

mniej więcej raz na pół roku robię oliwę smakową. biorę jakąś ładna pustą flaszeczkę, odmaczam z wszelakich naklejek, wyparzam i suszę. jak już jest czyściutka i suchutka to wrzucam do niej różności przyprawowe.
podstawą jest pieprz ziarnisty-czarny, czerwony,zielony i biały -ze dwie łyżeczki, ziele angielskie kilka kulek, kilka zgrabnych ,nie połamanych listków laurowych, kilka obranych ząbków czosnku. i potem hulaj dusza. może być gałązka świeżej bazylii,lub tymianku lub oregano lub wszystkie naraz:) otarta skórka z cytryny lub pomarańczy, plasterki imbiru, papryczka chili lub płatki suszonego chili.
możliwości jest mnóstwo. jak już tam nawsadzam tych rozmaitości to zalewam je litrem oliwy z oliwek lub oleju rzepakowego. w zależności od aktualnego statusu majątkowego, wszakże oliwa droższa:)
bełtam to delikatnie potrząsając butlą,żeby smaki zawirowały w dzikim, oliwnym tańcu. by oliwa otoczyła z czułością każde ziarenko i każdy listek. i tak przygotowana wędruje do piwnicy, czyli do ciemności i chłodu na minimum miesiąc. im dłużej,tym lepiej. po odstaniu aromaty są intensywne, wspaniałe,mniamulowe.
taka oliwa nadaje się wyśmienicie do sałatek i zaprawiania mięsa na grill. nie można na niej smażyć, gdyż pryska niemiłosiernie!ale można też po włosku do nurzania chleba.
niemniej jest ciekawym, zdrowym dodatkiem. sami wiemy co tam wsadziliśmy, nie ma w niej aromatów identycznych z naturalnymi, dojrzewa w spokoju i chwała jej za smak. jest też jeszcze jeden plus. wspaniale wygląda na kuchennej półce.może też być fajnym prezentem.można zrobić kilka mniejszych flaszek z różnymi dodatkami. w każdej co innego.polecam

smacznego. mniamula.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

smak dzieciństwa

są czasem takie dni, że wracam pamięcią do smaków z dzieciństwa. czasy , w których dorastałam były biedne, mimo to wspominam je dobrze i nie znam uczucia głodu. pamiętam jak w sklepach nic nie było, jak na święta rzucali pomarańcze, było mięso na kartki i różne limity na cukier, mąkę. mimo nasze Mamy potrafiły zrobić coś z niczego, pomoc sąsiedzka była wszechobecna, handel wymienny kwitł, a my dzieciaki rośliśmy zdrowo, bez alergii i innych , obecnych w dzisiejszych czasach syfów.
piliśmy wodę z kranu, na podwórku oranżadę z jednej butelki  po kilkanaście dzieciaków. były też takie napoje w woreczkach, co niestety miały tendencję do spadania na chodnik i rozplaskiwania się. wtedy w oczach pojawiały się łzy...ale jak się udało zrobić maleńką dziurkę, wsadzić tam cieniutką słomeczkę wtedy wszyscy popijali z jednego i nikt nie przejmował się zarazkami. a ile to razy żuło się jedną gumę....hehhehe guma turbo albo donald...to było coś. każdy dzieciak miał kolekcję historyjek z donalda. wow!!!
ale w sumie nie ten smak mi dziś się zaplątał w głowie. otóż "chodziła" za mną pasta serowo-jajeczna. taka na chleb. na kolację.  
do utartego żółtego sera dodajemy posiekane, uprzednio ugotowane jajka, łychę majonezu, szczyptę soli i ze dwa lub trzy ząbki czosnku dla zdrówka i wykurzenia potencjalnych wirusów.mieszamy widelcem na gładką pastę , ewentualnie doprawiamy jakimś ziółkiem( ja wybrałam koperek). i tadam...na chlebek. najlepiej świeży i chrupiący.hmm...piętka wskazana:)
o ile zetrzeć ser i posiekać jajka to sprawa oczywista, o tyle dodanie czosneczku wiąże się z jego rozdrobnieniem. dawniej (czyli pokolenie Babci i Mamy i wstecz hen hen) po prostu go siekało drobniutko i rozcierało nożem. potem przybył do nas nie wiem skąd (zawrócił w głowie tak dokładnie...) wyciskacz do czosnku. zazwyczaj metalowy,bywa z plastiku.wsadzamy weń obrany ząbek i ciśniemy ile sił w ręku. ale zazwyczaj spora część zostaje w środku i się marnuje. można ją ewentualnie wyskrobać z wyciskacza i posiekać, ale wychodzi podwójna robota, więc niewyciśnięta część zostaje najczęściej wyrzucona do śmieci. cóż za marnotrawstwo:)
mój problem z czosnkiem się rozwiązał gdy dostałam w prezencie, a właściwie prezenciku, uroczą mini tareczkę. nadaje się nie tylko do tarcia czosnku, sprawdza się też przy skórce z cytryny,pomarańczy, świeżym imbirze, gałce muszkatałowej i innych drobiazgach. bardzo fajny gadżet -naprawdę przydatny.
i tak będąc szczęśliwą posiadaczką tareczki dodałam dziś do swojej pasty aż trzy ząbki czosnku. a co mi tam i tak nie mam się z kim całować:) dobrze, że w necie nie czuć:) nie chucham w ekran:)

smacznego.mniamula.

sobota, 2 kwietnia 2011

smaczne początki...

marzenia są różne, malutkie i ogromne. zawsze marzył mi się blog kulinarny. ciągle odkładałam jego założenie, bo fala blogów o gotowaniu zalała świat, telewizja o gotowaniu nadaje 24h, prasy z przepisami w bród. i jak tu się przebić ze skromnym blogiem o radości, jaką daje mi gotowanie, pieczenie, przetwarzanie, ogólne klimaty kuchenne. włącznie z późniejszym obżarstwem:)
tak więc dziś spełniam swoje malutkie marzenie i niniejszym ogłaszam wszem i wobec,że blog kulinarny MNIAMULA zostaje otworzony!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

na dobry wieczór, bo już siódma jakaś kolacyjka by się zdała. tak więc niech będzie omlet na ostro z dodatkiem żółtego sera plus przepyszniasta sałatka z buraczków robiona we wrześniu w słoiki.

omlecik jak wiadomo robimy z jajek, mleka i mąki. wskazana konsystencja gęstej śmietany. doprawiamy ciasto solą i pieprzem. sól preferuję magnezową, a pieprz ziołowy lub biały.dodatkiem ekstra dzisiejszego wieczoru będzie tarty żółty ser. wszystko należy delikatnie wymieszać i lejemy na rozgrzaną patelnię, na oliwę:)

jak się złociście przypiecze, bierzemy stosowny szpachel i przewracamy na drugą stronę ,celem obustronnego ozłocenia oczywiście. kroimy drewnianą łyżką na cztery, czyli robimy gustowne porcje w postaci trójkątów.
tak "skrojone" danie przerzucamy na talerz, ozdabiamy zieleninką.w moim przypadku jest to szczypiorek, pochodzący z parapetu, a ściślej rzecz ujmując z cebuli wciśniętej do towarzystwa dla geranium.
do tego, jak wspomniałam sałatka z buraczków. w skład tej fenomenalnej potraweczki wchodzą rzecz jasna buraczki oraz w mniejszych ilościach papryka i cebula. wszystko to zaprawione oliwą i octem i zawekowane we wrześniu, kiedy to czas najlepszy dla przetworów buraczano-paprykowych. z sałatką możemy się pobawić dekorując nią talerz z omletem.
smacznego. mniamula