zajrzało:

środa, 30 listopada 2011

cytrynówka na lepsze zdrówko i humor

dziś krótko ale uderzeniowo. cytrynówka, a ściślej "nalewka farmaceutów" na cytrynach i...mleku.
oczywiście znów post od osiemnastu lat:)naprawdę działa, jest kremowa, pyszna,taki trochę likierek z powodu mleka,trzeba mocno trząsać przed spożyciem ,bo się rozwarstwia,ale wspaniała. stoi tylko miesiąc, a cytryny dostępne cały rok więc kiedy najdzie nas ochota robimy!!!
potrzeba:kilogram cytryn, kilogram cukru, litr mleka i litr spirytusu(może być wódka, wtedy nalewka jest słabsza,niemniej równie pyszna)
cytryny, myjemy i sparzamy.obieramy ze skórki, jedną skórkę zostawiamy.kroimy w półplasterki, usuwamy pestki. wsadzamy cytryny do sporego gąsiorka , zasypujemy cukrem. wlewamy mleko i spirytus(lub wódkę), na koniec wrzucamy skórkę. odstawiamy -buuuu.... na miesiąc.co jakiś czas wstrząsamy gąsiorkiem. filtrujemy do butelek i poprawiamy sobie zdrowie i humor tym przepysznym trunkiem.
przepis posiadam dzięki przepastnej księdze, czekającej na łaskę Pani domu..księga owa stoi w Ustce na zajefajnym regale pod zajefajnym blatem:) dziękuję Moniś!!!

smacznego.mniamula.

niedziela, 13 listopada 2011

szybka szarlotka-pychotka

zachciało mi się cosik słodkiego, jabłek w bród, nasza stara,poczciwa jabłonka w tym roku znów dała czadu.jabłek jak winogron! soczyste, słodkie kiście. przepyszne. trochę do zjedzenia, trochę do przetworów, trochę na rozdanie, trochę na zimę do poleżenia. i co tydzień ciacho.
a, że czasu nie za wiele, więc dziś na szybko. niemniej pysznie, zdrowo i smakowicie.tanio- bez jajek!
potrzeba: pół kilograma jabłek,dwie łyżki cukru wanilinowego, łyżka smażonej skórki pomarańczowej na masę oraz  30dag mąki, 15dag margaryny, 8dag cukru, dwie łyżki śmietany, pół łyżeczki proszku do pieczenia na ciasto. plus cukier tłuszcz i bułka tarta do blachy.
zagniatamy szybko kruche ciasto, wykładamy na wysmarowaną tłuszczem i wysypaną tartą bułką tortownicę formując brzegi na wysokość dwóch palców. wkładamy do lodówki. obieramy jabłka i ścieramy na tarce na grubych oczkach, dodajemy skórkę pomarańczową i cukier waniliowy.mieszamy. wyjmujemy ciasto z lodówki, nakłuwamy widelcem i wsadzamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 10 minut.
podpieczone ciasto wykładamy na deskę czy kuchenkę i wykładamy do tej "kruchej miseczki" jabłkową masę. ponownie wsadzamy do piekarnika na 15-20 minut. gdy brzegi będą złociste wyjmujemy, posypujemy po wierzchu delikatnie cukrem i wkładamy jeszcze na kilka minut (jakieś trzy). wyłączamy piekarnik i zostawiamy do ostygnięcia. można jeść na ciepło lub odczekać i tradycyjnie skonsumować...

smacznego.mniamula.

niedziela, 6 listopada 2011

nadziewany kabaczek

końcówka października to obfitości cukiniowo-kabaczkowo-dyniowe.wspaniałości. pyszności. kabaczki same w sobie nie mają mocnego, wyrazistego smaku. trzeba je doprawić, przerobić aby danie z nich powstałe było smaczne i ciekawe. nadziewanego kabaczka jadało się w moim domku od najmłodszych lat. kiedyś, nie wiedzieć czemu bardzo go nie lubiłam. raz Mama wmówiła mi , że to cukinia i jakoś zjadłam ,nie było dramatu, smakowało. o prawdziwej zawartości talerza dowiedziałam się w stosownym czasie, kiedy kabaczkowe danie dawno było strawione.i potem już nie było problemów gdy na stół wjeżdżał parujący, pysznie nadziany krewniak dyni.
a robimy go bardzo prosto. potrzeba: kabaczka, pół kilograma mielonego mięsa, szklankę ryżu, jedna cebula, dwa ząbki czosnku, sól, pieprz, papryka słodka, ziółka w zależności od gustu(ja dałam miętę i lubczyk)
kabaczka obieramy ze skóry i w zależności od wielkości kroimy na pół lub trzy części.najlepiej byłoby na pół by jedno ujście było zamknięte. usuwamy pestki i wewnątrz solimy oraz pieprzymy. mielone mięso mieszamy z ugotowanym ryżem-na jedną szklankę ryżu dwie szklanki wody. przyprawiamy dodajemy utarte ząbki czosnku i drobno pokrojoną cebulę.wyrabiamy masę i nadziewamy kabaczka dociskając nadzienie łyżką. kładziemy na rozgrzaną oliwę (uwaga, może pryskać), i obsmażamy z każdej strony. gdy kabaczek się zrumieni a w garnku zacznie zbierać się brązowa maź wlewamy półtora szklanki wody. dusimy do miękkości co jakiś czas obracając kabaczka. gdy będzie miękki wyjmujemy delikatnie na talerz i kroimy w grube plastry. sos w garnku rozrabiamy z trzema łyżkami koncentratu pomidorowego i ewentualnie dosalamy. zagotowujemy, polewamy sosem kabaczka. podajemy z surówką, np. z pora. białą część pora kroimy w drobne plasterki, dodajemy pokrojone w kosteczkę jabłko. solimy, pieprzymy , dodajemy po łyżce majonezu i śmietany. mieszamy i wcinamy ze smakiem!!!


smacznego.mniamula.

sobota, 15 października 2011

smalczyk na chłodniejsze wieczory, co właśnie nadeszły...

moja Rodzina jest śledziowo-smalcowa. kiedyś robiliśmy smalec po prostu wytapiając połeć świeżej słoniny.gładki ,biały ze skwareczkami.i na chleb z plastrem cebuli, solą i majerankiem. odkąd bardziej zaczęłam wgłębiać się w kULInarne klimaty zaczęły się też różne eksperymenty.
najwspanialszy w życiu smalec jadłam w knajpce w Przemyślu, nie pamiętam już nazwy lokalu, ani ulicy ,ale smak tego niepowtarzalnego smalczyku zapamiętam chyba do końca życia. czego tam nie było!!!skwareczki, kawałki mięsa,cebulka, czosnek, jabłko, śliwki suszone, orzechy, chilli i sama nie wiem co jeszcze. był cudowny i jego celem było zwiększenie spożycia równie przepysznego piwa. palił trochę w gardle, ale był pyszny. spełniał swoją rolę bardzo dobrze:)
w domu kombinowałam żeby zrobić podobny, ale oczywiście nigdy mi się to nie uda, ten smak jest możliwy tylko w tamtym miejscu, gdzie strudzeni kilkoma tygodniami bieszczadzkich wędrówek zagościliśmy na chwilę, może dwie.a chciałoby się na dłużej.ale cóż pociąg powrotny nie będzie czekał, trzeba było się żegnać z atmosferą, smalczykiem i piwkiem.
od dłuższego czasu robię w domu "paszteto-smalec". nazywamy go tak dziwnie bo bardziej przypomina pasztet. dodaję do niego różności i wychodzi smalcowa pasta. jest mega kaloryczny, tłusty i niezdrowy, ale co tam, raz się żyje.mniamulowy. pyyyyyyyyszny.
potrzeba:spory kawałek słoniny, większy kawałek podgardla lub żeberek pieczeniowych, trzy cebule, pięć ząbków czosnku, pieprz czarny mielony, sól, majeranek, lubczyk.
mięso gotuję do miękkości w osolonej wodzie z dodatkiem ziaren pieprzu, ziela angielskiego i listka laurowego. gotowe wyjmuję i odstawiam do ostudzenia.( wywar z mięsa można wykorzystać do zrobienia zupy, cięższej w stylu kartoflanki, krupniku, cebulowej).obieram cebule, kroję w ćwiartki. czosnek obieram. zimne mięso, słoninę, cebulę i czosnek mielę w maszynce i wytapiam na patelni. dorzucam przyprawy do smaku.gdy słonina staje się przezroczysta, a skwarki z mięsa zrumienione przelewam do miseczek lub glinianego dzbanka i odstawiam do stężenia. zimnym smaruję świeży chleb i pogryzam z kiszonymi ogórkami.coś cudownego.wspaniałości tłustości. piwko pasuje jak ulał...ale to oczywiście indywidualna sprawa.
smacznego. mniamula.

środa, 5 października 2011

zapełniam spiżarnię

wzięło mnie na przetwory, jak co roku zresztą. od lipca coś pichcę.kilka słoików tygodniowo.produkcja w toku. dziś dwa przepisy na pyszności. sałatka z porem i keczupowe ogórki.
1) do sałatki z porem potrzeba:kilogram porów, jedna marchew (spora), jedna cebula, ćwierć kilograma rzodkwi (białej, tzw. sopel lodu), dwa ząbki czosnku, łyżeczka pieprzu, trzy łyżki octu winnego. pół łyżki soli, jedna łyżka cukru. 
pory dokładnie myjemy, między liśćmi bywa sporo piasku, kroimy w plasterki i wrzucamy do dość dużej miski. dodajemy pokrojoną w kostkę cebulę. na tarce o grubych oczkach ucieramy rzodkiew i marchewkę. wsypujemy przyprawy. mieszamy ,mieszamy, mieszamy. gdy składniki będą połączone, a aromat pora i cebuli da nam się nieźle we znaki, doprowadzając co wrażliwszych do łez pakujemy do słoików na 3/4 wysokości, zakręcamy i pasteryzujemy piętnaście minut. wyjmujemy z garnka, stawiamy na desce przykrytej ściereczką do góry dnem i po ostygnięciu wędrujemy ze słoiczkami do piwnicy, spiżarni, w ciemną szafkę...
2) na ogórki keczupowe potrzeba nam: ogórki w dowolnej ilości(na cztery słoiki 600ml zużyłam półtora kilo ogórków.), czosnek, gałązki kopru, liście laurowe, ziele angielskie i gorczyca. oraz na zalewę: pięć szklanek wody, szklanka octu 10%, 3/4 szklanki cukru, pięć łyżek keczupu i dwie łyżki soli.
składniki zalewy połączyć i zagotować. odstawić do ostygnięcia. ogórki umyć, obrać i pokroić wzdłuż w ćwiartki. do każdego słoika włożyć jeden pokrojony w plasterki ząbek czosnku, jeden liść laurowy dwa ziarna ziela angielskiego, pół łyżeczki ziarenek gorczycy i gałązkę kopru. układać pionowo ogórki. zalać przestudzoną zalewą. zakręcić słoiki. pasteryzować pięć minut. czynności pozostałe jak powyżej. kierunek wędrowania z gotowymi ogórkami również jak powyżej:)
a potem zimową porą lub tą bliższą jesienno-chlapiasto listopadową kiedy zimno i wieje i pada i leje i gwiżdże i mrozi i ogólnie ponura pogoda to my sobie tup tup tup i mamy gotowe surówki, zakąski, przekąski i inne kąski. w sam raz na brak czasu, pogody i świeżych warzyw, co mają smak i zapach.
zamknąć lato i wczesną jesień w słoikach nie jest wcale trudno. jeść potem te wspaniałości bez wszystkich Eileśtam...-bezcenne. na zdrówko.

smacznego. mniamula.

środa, 7 września 2011

urodzinowa tarta bardzo cytrynowa

urodzinki...moje.więc myślałam od rana nad fajnym ciastem.innym niż zwykle. zainspirowana pięknymi cytrynami wymyśliłam tartę. poszłam troszkę na łatwiznę, modyfikując przepis. ciasto kupiłam gotowe w sklepie. francuskie:)
tak więc do dzieła!!!potrzeba:
dwie cytryny, dwa jajka, 250g cukru, szczypta soli, dwie łyżki mąki oraz cukier puder do posypania. no i oczywiście płat gotowego ciasta francuskiego!!!lub jak ktoś woli np kruchy spód.
ciasto rozkładamy na wyłożonej papierem do pieczenia okrągłej, płaskiej blaszce. brzeg formujemy by był trochę wyższy,( by nie wylała nam się masa cytrynowa).nakłuwamy w paru miejscach widelcem.chętnie tę czynność wykonują dzieci.mój Synuś okazał się niezawodny:) wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około 15 minut. jak się zezłoci ,(mogą pojawić się bąble), wyciągamy przekłuwamy ewentualne bąble i odstawiamy do ostygnięcia.piekarnik zmniejszamy na 160 stopni i nie wyłączamy.
w czasie pieczenia się spodu ubijamy jajka z cukrem na puszystą masę. cytryny sparzamy wrzątkiem. osuszamy papierowym ręcznikiem i ścieramy skórkę na drobniutkiej tarce.przekrajamy na pół i wyciskamy z obydwu sok. żeby wycisnąć więcej soku z cytryny przed przekrojeniem kulamy nią po blacie kilkakrotnie. działa!!!
dodajemy sok, skórkę, sól i mąkę do masy jajecznej i mieszamy. masę wylewamy na ciasto i wstawiamy do piekarnika na 25 minut. (160 stopni). wierzch nam zbrązowieje.wystudzone posypać cukrem pudrem. podawać można z lodami. kwaśne jak zaraza ale pyszne. do słodkiej kawy lub lodów pasuje wyśmienicie.
wyjątkowym dodatkiem dla dorosłych były wczoraj wiśnie z nalewki. dają kopa,oj dają:)
mimo kwaśności tarty urodziny udały się na słodko.


smacznego.mniamula.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

cassis czyli zabawy spirytusem ciąg dalszy

po zlewaniu wiśniówki, następuje zlewanie nalewki z czarnej porzeczki ,czyli tytułowej cassis.degustacja jest cudownie przyjemna. głęboki aromat, niesamowity zapach, osobiście jeden z moich ulubionych.
tak więc czarrrrrna porzeczka, carrramba.cassis
potrzeba:jeden kilogram czarnych porzeczek bez szypułek, dziesięć liści porzeczkowych,pięć goździków, kawałek cynamonu oraz 50 dag cukru. za mocniejszych rzeczy to ćwiartka spirytusu i 0,7 litra wódki.
porzeczki myjemy, osuszamy na sicie i rozgniatamy. wkładamy do gąsiorka razem z liśćmi, cynamonem i goździkami. zasypujemy cukrem i zalewamy alkoholem.wstrząsamy uprzednio zakręcając coby trunek nam nie wychlapnął- cóż byłaby za strata. odstawić na miesiąc. po tym czasie przefiltrować do butelek. pić można natychmiast, co też uczyniłam z moim Rodzicielem. tak nam z Tatusiem smakowało, że do zdjęcia uchowała się butelczyna marna:)
smacznego.mniamula.

czwartek, 25 sierpnia 2011

wiśniówka-post dla dorosłych:)

od pięciu lat bawię się spirytusem.......
wsiąknęłam w robienie nalewek.wspaniała czynność.uczy cierpliwości,bo na niektóre trzeba poczekać zanim się staną zdatne do spożycia. robię co roku kilka rodzajów, kombinuję ze smakami,przyprawami.większość rozdaję,choć na własny użytek też oczywiście trochę sobie zostawiam, a co!!!
mój najlepszy sposób picia nalewki to wlanie dwóch łyżeczek do herbaty. zimą.wieczorem.i pełen relaksik.działanie rozgrzewające i wzmacniające odporność.no i oczywiście nie wolno zapominać o wspaniałych właściwościach rozweselających.tak tak tak.
do wiśniówki trzeba nam: pół kilograma wiśni bez szypułek, pół litra spirytusu,
i na później: 40 dag cukru, pół litra przegotowanej,zimnej wody.
wsypać umyte owoce do gąsiorka i zalać spirytusem.zamknąć. odstawić na tydzień. codziennie wstrząsać naczyniem.po tygodniu, zlać płyn, a wiśnie zasypać cukrem. i odstawić tym razem na dwa tygodnie. po tym czasie do jednego garnka zlać syrop z wiśni, dolać wodę i wcześniej zlany spirytus. wymieszać.przefiltrować do butelek.odstawić na miesiąc. po miesiącu ewentualnie ponownie przefiltrować, jeżeli nalewka zmętnieje.im starsza, tym lepsza. wiśnie z nalewki wydrylować i wykorzystać do ciasta lub koktajlu-tylko dla dorosłych oczywiście.można też je sobie zjeść i nieźle się upić:)najlepiej z przyjaciółmi!!!
smacznego.mniamula.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

znów marchewka w roli głównej-zupa curry

jest to przepyszna zupa marchewkowa. proporcje dla czterech osób, dla każdego po talerzu:) jeśli macie w domku kogoś baaaardziej żartego, składniki należy zwiększyć.zupa jest prosta, smaczna i zdrowa. że tak polecę trochę naukowo-zawarte przyprawy zwiększają przemianę materii, a warzywa bogate są w różności witaminowe, likopen i karoten.także zupa- samo zdrowie.
potrzeba: pół kilograma marchewki, jedna cebula, jeden pomidor, litr rosołu (może być z kostki), oliwa, sól, biały pieprz, łyżka curry, opcjonalnie ryż.
marchewkę  i cebulę obrać pokroić w kostkę.podsmażyć na oliwie aż cebula się zezłoci, zalać bulionem, gotować 20 minut. gdy warzywa będą miękkie wrzucić wcześniej sparzonego, obranego ze skórki pomidora. dodać curry, szczyptę białego pieprzu i sól do smaku. zagotować. zupę przetrzeć lub zmiksować blenderem. można podawać z ryżem i natką pietruszki lub innymi ziołami i dla olewających wszelkie diety oczywiście kleks śmietany:))
smacznego. mniamula.

poniedziałek, 18 lipca 2011

ciacho marchewkowe

ciasto,ciasto i po cieście...
ciasto w moim domu znika zazwyczaj z prędkością światła. a marchewkowe jest tak pyszne, że czasem szybciej:)w dodatku jest zdrowsze bo zamiast margaryny używa się do niego oleju, no i marchewka też swoje czyni. wzbogaca nas o witaminki i karoten. sprawia , że nasza skóra jest odżywiona. wspaniale też przedłuża opaleniznę. więc na lato jak znalazł.
potrzebujemy:jedną i 1/3 szklanki mąki, dwie łyżeczki proszku do pieczenia, szklankę cukru, cztery łyżeczki cukru wanilinowego, płaską łyżeczkę soli, trzy płaskie łyżeczki cynamonu, 40dag marchewki, szklankę oleju, trzy jajka oraz garść migdałów.
zalewamy migdały wrzątkiem i odstawiamy na bok. mieszamy wszystkie sypkie składniki (dla niewtajemniczonych:mąkę, cukry, proszek, cynamon i sól :)marchewkę obieramy ,myjemy i ucieramy na drobnej tarce. do mąki wlewamy olej i ucieramy. dodajemy po jednym jajku cały czas mieszając zaciekle w misce. jak już pięknie bąbluje i błyszczy oraz oszałamiająco pachnie cynamonem w całej kuchni dodajemy marchewkę i delikatnie mieszamy. migdały obieramy ze skórki i siekamy na okruchy. wrzucamy do ciasta, lekko mieszamy i wylewamy gotowe ciasto do natłuszczonej masłem formy, najlepiej tortownicy. bez osypywania mąką czy bułką. tylko natłuszczamy. lekko potrząsamy celem wyrównania powierzchni i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 170 stopni na godzinkę. w międzyczasie zaglądamy do ciasta i kiedy wierzch zaczyna się przypiekać przykrywamy ciasto pergaminem. stan upieczenia sprawdzamy drewnianym patyczkiem.
instrukcja obsługi patyczka: wkładamy drewniany patyczek w kilka miejsc w ciasto i jeśli jest suchy oznacza- gotowe!!! jeśli mokry- siedzieć jeszcze w piekarniku!!! i tyle.
po wyjęciu  z piekarnika oprószamy cukrem pudrem lub dekorujemy według upodobań. ja dekorowałam połówkami migdałów. coby mi nie spadły z ciasta wierzch posmarowałam białkiem jaja. resztę jajka, czyli żółtko oraz pozostałą część białka usadziłam i pożarłam na obiadek wraz z dodatkami, o których kiedy indziej.

smacznego. mniamula.

czwartek, 14 lipca 2011

mniamulowa kolacyjka-czyli francuska tarta

raz na jakiś czas zachce mi się wykwintnej kolacyjki...dla dwojga:)może być w samotności, wtedy na dwa wieczory, lub dla większej liczby osób. prostym i fantastycznym daniem, które można modyfikować w zależności od zachcianek i zawartości lodówki jest tarta. w przypadku kolacji robiona na tzw. słono.
żeby nie było za trudno to bierzemy gotowe ciasto francuskie:)
do zrobienia tej pyszności potrzeba:opakowanie ciasta francuskiego, 100ml śmietany 12%, jajko, sól, pieprz, gałka muszkatołowa, i co nam w duszy gra czyli farsz. mnie zagrały oliwki, ryba(dwa filety mintaja), biała część pora.oraz żółty ser.
rozkładamy ciasto na wysypanej mąką płaskiej blaszce, formujemy brzeg, dziabiemy widelcem w kilku miejscach i wkładamy na pięć minut do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni. w tym czasie kroimy rybę na kawałki i podsmażamy na oleju. dorzucamy pokrojony w krążki por i smażymy jakieś trzy minutki. wyjmujemy (ostrożnie:) spód z piekarnika. wykładamy na niego farsz, dorzucamy oliwki, przyprawiamy. jajko bełtamy ze śmietaną i wylewamy na farsz. posypujemy startym żółtym serem i oprószamy gałką muszkatołową.wsadzamy z powrotem do piekarnika i pieczemy około piętnastu- dwudziestu minut, do złotych brzegów i zrumienionego sera.
wyjmujemy z pieca kroimy w trójkąty i podajemy z keczupem lub sosem czosnkowym.
jest naprawdę pyszna.farsz możemy zmieniać jak chcemy. jedynym punktem stałym jest jajko zmieszane ze śmietaną. to zawiązuje farsz i ułatwia dzielenie na kawałki.do tego dania pasują wszelkie sałaty, choćby najprostsza:porwana na kawałki sałata plus szczypiorek. całość skropiona oliwą z oliwek, sokiem z cytryny i lekko posolona.można też dorzucić coś z ziół, których teraz pod dostatkiem- mięta, bazylia, liście selera, pietruszki lub lubczyk, zwany maggi.z ziół można też zrobić bukiet.postawić w kuchni i cieszyć oczy!!!
smacznego.mniamula.

czwartek, 23 czerwca 2011

kapuściany dzień

dostałam w prezencie kilka główek białej kapusty na oko- i na wagę kilogramowych:) coby tu zrobić z taką ilością?jakiś bigosik, zasmażyć na słonince, no ok, ale ile można jeść kapuchy na obiad?
tak więc poszperałam w swoich zbiorach i znalazłam dwa przepisy, które mnie zaintrygowały. i tak oto zimą będę konsumować kapuściane pyszności. oczywiście oprócz tego jedna główka poszła na bigos, druga na słonince dochodzi do miękkości. wciąż do niej zaglądam i wyjadam więc nie wiem czy dotrwa do końca gotowania:)
a z pozostałych główek (po jednej na przepis:) zrobiłam następujące delicje. sałatkę z białej kapusty z orzechami włoskimi i rodzynkami oraz kapustę kiszoną z burakami i czosnkiem.
działania kuchenne rozpoczęłam od pożyczenia szatkownicy, albowiem (cóż za słówko:) w moim skromnym gospodarstwie jeszcze takowej się nie dorobiłam.gdy tylko życzliwa sąsiadka zaopatrzyła mnie w ten super sprzęcior zakasałam rękawy i zaczęłam szatkować.
na początek surówka na zimę.
potrzeba kilogram białej kapusty, trzy marchewki, jeden mały seler, pół szklanki rodzynek, sześć łyżek posiekanych orzechów włoskich, pół szklanki octu winnego, trzy łyżki oleju oraz po łyżce soli i cukru.
rodzynki namaczamy na godzinę w ciepłej wodzie. w tym czasie szatkujemy kapustę, seler i marchewkę ścieramy na tarce o grubych oczkach.wszystkie składniki mieszamy z orzechami, rodzynkami, olejem, octem, solą i cukrem. zostawiamy na pół godzinki. po tym czasie układamy ciasno w słoikach. pasteryzujemy dwadzieścia minut.
druga opcja to kapusta kiszona z burakami i czosnkiem. 
również kilogram kapusty, sześć średnich surowych buraków, dziewięć ząbków czosnku, półtora litra wody, trzy łyżki soli.
kapustę szatkujemy, buraczki kroimy na cienkie plasterki(można też na szatkownicy), czosnek też na plasterki.wodę zagotowujemy z solą. do słoików układamy ciasno na przemian kapustę, buraki, czosnek.każdego po dwie warstwy. zalewamy solanką tak aby przykryło warzywa. zakręcamy. odstawiamy do ukiszenia. kapusta dobra jest już po około dziesięciu dniach, ale lepiej poczekać trochę dłużej:)
jest chrupiąca, pyszna i stanowi oryginalny dodatek do dań mięsnych lub serów.



smacznego.mniamula

wtorek, 21 czerwca 2011

bieszczadzkie wspomnienie

ostatnie wydarzenia w moim życiu skłoniły mnie do zatopienia się we wspomnieniach. co prawda zdarza mi się to bardzo często,ale tym razem dotyczyły tylko jednej osoby. odszedł bliski mi Przyjaciel i nie wiem czemu zachciało mi się przyrządzić danie, które uwielbiał, a którym zażeraliśmy się co roku na bieszczadzkich szlakach. najlepszy smażony ser jadłam w knajpie "cień PRL-u" w Dołżycy. tego smaku nie zapomnę. coś wspaniałego!!! prosta rzecz a niebo w gębie.
bierzemy żółty ser -najlepiej półtwardy, broń Boże tostowy:) w kawałku. kroimy na półtora cm kotlety i posypujemy pieprzem, solą i papryką słodką. tak przyprawione panierujemy w roztrzepanym jajku i bułce. smażymy na rozgrzanej oliwie.na złoto.
podajemy z dowolnymi dodatkami. cudnie pasuje sos curry,konfitura z żurawiny,ale też zwykły keczup lub majonez.co kto lubi. do tego grzaneczki z chleba i jakieś warzywka.teraz pasują ogórki małosolne, kapusta młoda czy pomidory. poza sezonem kiszona kapusta, surówka z selera czy buraczki. można wybierać z wielu dodatków naprawdę:). ser pasuje do większości warzyw. zamiast grzanek można podać ziemniaki lub ryż. danie jest syte.pasuje na obiad lub jako alternatywa dla kanapek na kolację.moja propozycja to sos curry,buraczki słodko-kwaśne i grzaneczki. i tyle.co tu więcej pisać:)
smacznego.mniamula

wtorek, 7 czerwca 2011

ogóreczki małosolne

teraz teraz teraz......
kilkudniowe...nie wytrzymałam.zeżarłam prosto z kamiennego gara. a mowa o ogórkach zastawionych na małosolne.
bierzemy dowolną ilość ogórków, kilka gałązek kopru, kilka ząbków czosnku, liście i korzeń chrzanu oraz sól.
ogórki szorujemy. wykładamy kamionkowe naczynie liśćmi chrzanu,można dodać też liście czarnej porzeczki lub dębu.(dla twardości)układamy ogórki, koper i obrany czosnek i korzeń chrzanu.zasypujemy porządnie solą-najlepiej kamienną lub morską.zalewamy zimną wodą tak żeby były przykryte.soli sypię na oko,woda ma być mocno słona:). w razie wątpliwości zaglądamy do "kuchni polskiej",podejrzewam ,że w większości domów ta pozycja jest:) przykrywamy talerzykiem i obciążamy kamieniem lub garnkiem.ja mam specjalnie do tego celu świśniętą kostkę brukową-ogórkową.przeznaczona wyłącznie do kiszenia ogórków zimuje sobie w piwnicy i do łask wraca właśnie teraz na czas małosolnych i później kiszonych ogóreczków. mniam.
i jak sobie tak posiedzą kilka dni, choć znam amatorów kilkugodzinnych...można zacząć degustację.albo od razu na żywca, albo do sałatki. sałatka jest syta, imprezowa, smaczna i szybka, o ile mamy ugotowane ziemniaki(np zostały z obiadu)jeśli takowych nie posiadamy czas przygotowania wydłuża się:)
ugotowane ziemniaki pokrojone w spore kawałki przesmażamy na oleju i wrzucamy do miski. jak ostygną dodajemy do nich dwie garście czarnych oliwek, kilka ogórków małosolnych(mogą być kiszone lub świeże) i opakowanie sera feta.oliwki kroimy na połówki, ogórka i fetę w kostkę.polewamy oliwą z oliwek, skrapiamy czerwonym octem winnym.do tego pieprz i garam masala. soli już raczej nie dajemy. słona jest feta i ogórki:)
mieszamy delikatnie i wkładamy do ładnej salaterki.do tego łycha i na stół!!!można jako dodatek do grilla lub na pożywna kolację. wspaniale smakuje również na drugi dzień.
ogóreczki oczywiście wspaniale komponują się ze smalczykiem, wędliną, mielonymi. jednym słowem zagrycha:)

smacznego.mniamula

sobota, 21 maja 2011

gołąbeczki........

młodaaaaaaaaaaa kapustaaaaaaaaaaaaa!!!
ach cóż za wspaniały smak!!!kupujemy sporą główkę (kapusty oczywiście) i największe,pierwsze liście odkładamy(ze dwa) resztę przeznaczamy na gołąbki. w tym celu odwracamy kapustę do góry głąbem i  wycinamy go ostrym nożem. do powstałej, że tak się wyrażę dziury, wlewamy wrzątek, polewając przy tym kapustę również naokoło.tak sparzone liście łatwo odchodzą i lepiej się zawijają.oddzielamy tyle liści, ile chcemy mieć porcji.odkładamy na bok i zajmujemy się farszem.
na osiem gołąbków biorę pół kilo mielonego mięsa, szklankę ryżu,cebulę, dwa ząbki czosnku i przyprawy:sól, pieprz, paprykę słodką i ostrą oraz specjalną przyprawę złożoną z trzynastu ziół. przepis w kolejnym poście, gdyż tą przyprawę robię od kilku lat sama:)
gotujemy ryż,czyli na szklankę ryżu bierzemy dwie szklanki wody. wodę solimy i jak się zagotuje wrzucamy ryż. co jakiś czas mieszamy.gdy już zacznie pyrkotać odstawiamy ,by doszedł. w ciepełku pod pokrywką.mięso wrzucamy do miski, wyrabiamy z przyprawami. na drobnej tarce ścieramy cebulę i ząbki czosnku. dodajemy ryż i mieszamy żeby wszystko się połączyło i wzajemnie oblepiło.
przygotowane wcześniej liście kładziemy na drewnianej desce ,obok stawiamy michę z farszem i rozpoczynamy produkcję gołąbków. liść kładziemy głąbkiem-ogonkiem do siebie, na środek liścia nakładamy dwie łyżki farszu i zawijamy: najpierw dół, potem boczki i jak krokieta, żeby na wierzchu była góra liścia.ech skomplikowanie napisane, łatwe w wykonaniu.
i tak wszystkie po kolei aż do ostatniego liścia, bądź końca farszu.duży garnek wykładamy liśćmi, które odłożyliśmy na początku, wlewamy z pięć cm wody i układamy gołąbki.przykrywamy pokrywką garnek i na gaz. gotujemy około pół godziny, co jakiś czas ruszając garnkiem, aby kapusta nie przywarła, ewentualnie podlewamy wodą, gdy ujrzymy niebezpieczeństwo swądu na całą chatę:)
gdy gołąbeczki się gotują robimy sos.bierzemy pół litra bulionu, wstawiamy na malutki gaz i dodajemy do niego mały słoiczek koncentratu pomidorowego, przyprawiamy solą, pieprzem i czosnkiem. mieszamy. rozrabiamy w kubku łyżkę mąki z odrobiną zimnej wody i wlewamy do sosu w momencie zagotowania.znów mieszamy ,zagotowujemy raz jeszcze i już!odstawiamy.zaglądamy do gołąbków.jeśli kapusta ściemniała, zrobiła się lekko szklista a widelec wchodzi bez problemu to znak, że już niedługo uczta.
ja nie podaję do tego dania żadnych dodatków, sałatek, surówek.nic.sam gołąbek z sosem wystarcza.
sos możemy podać osobno w sosjerce, lub polać nim gołąbka i tak zaserwować.
smacznego.mniamula.

sobota, 7 maja 2011

gra w kr(y)okieta:)

tegoroczna majówka obfitowała w kulinarne wybryki, jednak najbardziej w pamięci zostały krokiety. zrobione na specjalne życzenie, dostały pozytywną opinię współzjadaczy tej potrawy, co oczywiście połechtało czule moje ego. uwielbiam gotować dla znajomych i słuchać potem pomruków zadowolonych paszczy:)
a krokiety? hmm, banalnie proste do wykonania, aczkolwiek pracochłonne. najlepiej mieć na ich przygotowanie co najmniej ze dwie godzinki. wszystko w zależności czym chcemy je nadziać.
tym razem wybrałam farsze: mięsny oraz z soczewicy z kaszą.mniam.
przygotowania zaczynam jak zwykle od zakupów. w mięsnym pół kilo biodrówki, cztery pojedyncze piersi kurczaka oraz kawałeczek słoninki do smażenia.w warzywniaczku cebula, czosnek,ziarna soczewicy.w spożywczym kaszę mazurską i 150g twarogu
zakładając ,że w domu mamy mleko, mąkę i jajka na ciasto naleśnikowe to z zakupów wszystko.
planując krokiety mięso możemy przygotować w poprzedni wieczór. gotujemy mięso na farsz. w osolonej wodzie z dodatkiem ziaren pieprzu,  ziela angielskiego i liścia laurowego- do miękkości i zostawiamy na noc w wywarze. rano wyjmujemy mięso, wyławiamy przyprawy i w tym samym wywarze gotujemy soczewicę. niech sobie pyrka z pół godziny. od czasu do czasu warto ją przemieszać. ewentualnie dolać wody, gdy niebezpiecznie zaczyna przywierać.w czasie gdy soczewica dochodzi obieramy dwie cebule, cztery ząbki czosnku i mielimy w maszynce wraz z mięsem. powstały farsz doprawiamy solą,pieprzem, papryką słodką, imbirem oraz lubczykiem, wbijamy jajko.mieszamy do uzyskania jednolitej konsystencji  i wkładamy do lodówki. soczewica dochodzi, farsz mięsny gotowy, czas zabrać się za naleśniki.
każdy z nas ma na ciasto swój sposób. do krokietów robię je następująco:do pół litra mleka wlewam 3/4 szklanki zimnej wody i wbijam jajko. bełtam, wsypuję pól łyżeczki soli i tyle mąki by ciasto było odpowiednie do smażenia. coś jak gęsty sos, ale jeszcze nie jak śmietana.no na oko:) rozgrzaną na maksa patelnię wysmarowuję dokładnie kawałkiem słoniny, smażę naleśniki, za każdym razem powtarzając smarowanie, przed każdym kolejnym naleśnikiem. usmażone odkładam na talerz, odwrócony do góry dnem, w stosik.
soczewica na pewno już ugotowana, wyłączamy gaz i pozwalamy jej dojść w ciepełku i wchłonąć wodę. po ostygnięciu przekładamy do miseczki. gotujemy kaszę. na szklankę kaszy bierzemy dwie szklanki wody. wodę solimy i po zagotowaniu wsypujemy kaszę.kasza mazurska jest drobniutka więc gotuje się dość szybko. po ugotowaniu i wystudzeniu łączymy ją z soczewicą i twarogiem.również wbijamy jajko, jak w poprzednim farszu. przyprawiamy solą, pieprzem, czosnkiem i garam masala. mieszamy, mieszamy i do lodówki. wymieniamy farsze. wsadzając do lodówki soczewicowy wyjmujemy mięsny. na naleśnik kładziemy sporą łyżkę farszu i zawijamy. tak powstałe krokiety kładziemy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. lub odkładamy do przesmażenia.tę samą czynność wykonujemy z drugim farszem oczywiście.
ostateczne podanie występuje w dwóch wersjach-odgrzane w piekarniku, bądź upanierowane w jajku i bułce tartej i odsmażone na oleju. wersja pierwsza mniej pracochłonna i zdecydowanie lżejsza:)
wybierając "sosowy" dodatek możemy poszaleć. pasuje mnóstwo rzeczy od zwykłego keczupu, przez sos warzywny po gulasz. tym razem świetnie się sprawdził sos warzywny słodko-kwaśny. (przepis w kolejnym poście). można też przygotować dowolną surówkę, sałatkę. hulaj dusza. krokiety smakują na zimno i na ciepło, z dodatkami lub bez. można mrozić, przewozić zapakowane w folię aluminiową, bądź konsumować natychmiast po powstaniu.moje leciały samolotem i z tego co wiem, w innym kraju, w innym wymiarze czasowym były równie smaczne!!! pochwalę się , a co!!!

smacznego. mniamula

czwartek, 28 kwietnia 2011

ale pasztet.................

będąc wielbicielką podrobów, aczkolwiek nie wszystkich(nienawidzę wątróbki, nerek i płucek:)  mniej więcej raz w miesiącu piekę pasztet.za każdym razem zmieniam wkład, najlepiej wychodzi ten ze śliwką. wspaniały smak, konsystencja wyczarowana dwukrotnym mieleniem oraz śmietaną kremówką. wspaniałości...mniamu mniamu!!!
zakupuję w mięsnym dwa spore udka kurczaka, cztery pojedyncze cycki (również kurczacze), pół kilo drobiowej wątróbki i maszeruję do warzywniaka. tam zakupy przedstawiają się następująco: trzy marchewki, jedna pietruszka, trzy cebule. zaopatruję się również w kubeczek 100ml śmietany kremówki, cztery jajka oraz garść suszonych grzybów. gdy wszystkie te składniki znajdą się w domku muszę mieć jakieś dwie godzinki na obróbkę powyższych.myję cycki i udka i wkładam je do sporego garnka, dorzucam kilka liści laurowych, kilka kulek ziela angielskiego i kilkanaście czarnego pieprzu.wsypuję też dwie czubate łyżki soli. gotuję ze 20 minut i dorzucam obrane -marchewkę i pietruszkę oraz opłukane, zlane wrzątkiem grzyby . i tak sobie pyrka to wszystko do miękkości.
w międzyczasie myję i oczyszczam wątróbkę oraz obieram, rzewnie roniąc łzy, cebulę. smażę je razem na oleju, aż wątróbka będzie miękka, a cebula szklista. odstawiam do ostygnięcia. miękkie mięsko wyjmuję z gara, obieram udka z kości i dzielę na małe kawałki, (tak samo dzielę piersi kurczakowe:). mięsko, warzywa, grzyby i wątróbkę z cebulą mielę dwukrotnie w maszynce. fajnie jest mieć wynalazek elektryczny, bo trochę tego jest, ale na razie mnie nie stać, więc pokornie kręcę aż ręce bolą.do przemielonej pięknie masy wbijam jajka i dodaje śmietanę. przyprawiam sosem sojowym, imbirem , gałką muszkatołową,pieprzem i ewentualnie jeszcze solą. dzielę masę na dwie części. do każdej wrzucam co innego. przykłady-podsmażone pieczarki, śliwki kalifornijskie, żurawinę, orzechy włoskie, pistacje(wcześniej namoczone i obrane).można też wlać lampkę koniaku. osobiście rezygnuję z tej opcji, gdyż pasztet ten wcina również mój mały synek i mimo , że ten koniak wyparuje to jakoś tak ...no nie daję. jak już masa uzupełniona o dodatki, wymieszana należycie trzeba przełożyć ją do wysmarowanych masłem foremek. najlepiej sprawdzają się keksówki, czyli długie, prostokątne foremki. wychodzą dwie. obie wsadzamy do większej formy, do której nalewamy na trzy cm wody. bo pasztet piecze się w kąpieli wodnej. przykrywamy folią aluminiową i wsadzamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na około półtora godziny. po godzinie zdejmujemy folię by przypiekła się góra.stan upieczenia sprawdzamy drewnianym patyczkiem, wtykając go w kilka miejsc pasztetu i jeśli jest suchy oznacza to, że nasz pasztet jest już gotowy. więc wyjmujemy go z piekarnika, odstawiamy do ostygnięcia.
można podawać na ciepło z sosem grzybowym lub na zimno jako przystawkę. jest naprawdę pyszny no i ma jeszcze taką zaletę, że wiemy co w nim jest:)
smacznego.mniamula.

niedziela, 17 kwietnia 2011

gulaszowo

czasem zostaje jakieś mięsko z obiadu, resztki pieczeni czy mięso gotowane z zupy... w ilości akurat na gulasz. i wtedy biorę: dużą cebulę,ze trzy ząbki czosnku-kroję w kosteczkę i na oliwie podsmażam na złoto. dodaję do tego świeżą, czerwona  paprykę, pokrojoną w dużą kostkę.i jak ona puści trochę soków dodaję pokrojone również w dużą kostkę mięso. trochę soli, pieprzu czerwona papryka po ciut słodkiej i ostrej.
i pyrka to sobie na małym ogniu, mieszają się smaki i aromaty.ja oddalam się do dodatków, nie zapominając o gulaszu, mieszając go co kilka minut.
dodatki...pasuje generalnie wszystko. ziemniaki, ryż, każda kasza, kopytka z braku laku może być chleb. surówkę można sobie nawet darować zastępując ją w tym przypadku kiszonym lub konserwowym ogórkiem.ale nada się też wiosenna sałata. zrobienie jej zajmuje chwilkę, a podniebienie będzie nam wdzięczne. zważając na fakt,iż gulasz jest dość ostry sałata powinna łagodzić i odświeżać nasze kubki smakowe. super sprawdzi się wersja lodowa. pół główki sałaty lodowej rwiemy palcami, dodajemy pokrojony drobno szczypiorek, garść kiełków (rzeżucha, soczewica, rzodkiewka, lucerna itp.), pól puszki kukurydzy. doprawiamy solą, pieprzem ziołowym, odrobiną oliwy (polecam smakową z wcześniejszego postu:) i sokiem z cytryny, który nada sałacie chłodzącej nuty. delikatnie mieszamy i na stół.
w tym czasie gulasz na pewno już doszedł. zakładam, że  wybrany przez nas dodatek też już gotowy. najmniej kłopotów zapewne sprawi chleb:) jeśli zdecydowaliśmy się na ziemniaki, kaszę lub ryż to gotujemy dostatecznie wcześniej aby wszystko było gotowe w jednym czasie.kopytka można odsmażyć, jeśli są gotowe a jeśli nie to również stosunkowo wcześniej wstawiamy gar z osoloną wodą i wrzucamy je we wrzącą otchłań tak aby cieplutkie polać gulaszem i wcinać:)po takim posiłku polecam "pół godziny dla słoniny" czyli relaksik najlepiej w pozycji poziomej.potem można pójść na spacer. lub odgrzać dokładkę:)





smacznego.mniamula

piątek, 8 kwietnia 2011

muffinki i pochodne

do słodyczy wielkiego pociągu nie mam, choć bywają takie dni w życiu kobiety...ale trzeba się ograniczać, w końcu cukier poszedł w górę na maxa:) natomiast często cosik piekę. jest to moja ulubiona forma wyrównywania braków cukru w organizmie.wczoraj naszło mnie na muffinki. ostatnio nawet modne hehe, popularyzowane przez seriale i reklamy.ale to nie ma znaczenia. po prostu je uwielbiam a ich zrobienie zajmuje mało czasu więc piekę je często i z rozkoszą, co rusz dodając im w środek jakiś nowy składnik.
oczywiście jako rasowa kuchara nie używam ciasta z paczki.jakoś nie przekonują mnie argumenty,że tak szybciej. ciasto jest naprawdę proste do zrobienia, a nikt mi nie wmówi,że wlanie mleka, bądź własnoręczne wbicie jaj aż tak dużo zajmuje czasu. a w pudełeczku-?wszystko w proszku. jaja w proszku, mleko w proszku, tłuszcz w proszku, ciastka w proszku, jedzenie w proszku, zdrowie w proszku:(
może szybciej zeżreć go na sucho?i popić wodą?na to samo wyjdzie.
no nicto.wracając do cudownego tematu,aromatu.pieczenie czas zacząć.........
przygotowujemy: kostkę margaryny(250g), 4 jajka, 250g mąki, 200g cukru, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 6 łyżeczek cukru waniliowego.
jajka powinny mieć temperaturę pokojową, w chwilach zaciskania pasa trzy również dadzą radę:)
margarynę wstawiamy w rondelku na mały ogień, niech się rozpuszcza.(złotko,tzn.papierek zostawić,jeśli nie posiadamy silikonowych foremek). w tym czasie mieszamy jajka z cukrem zwykłym i waniliowym. w osobnej misce mieszamy mąkę z proszkiem. zdejmujemy z gazu margarynę. do miski z jajkami stopniowo dodajemy mąkę z proszkiem i ucieramy drewnianą kulą(żadnym mikserem!!!)intensywnie w jedną stronę, aby nie było grudek, w połowie mąki wlewamy margarynę, znów ucieramy i dosypujemy dalej stopniowo mąkę aż do wyczerpania sypkich składników.ucieramy, ucieramy i jak robią się nam piękne pękające bąble kończymy.
teraz włączamy wyobraźnię i ulubione smaki. ja dzielę ciasto na pół. do jednej połowy wsypuje dwie łyżki prawdziwego, zwykłego kakao, do drugiej kawę rozpuszczalną (też dwie łyżki).
jako, że iście wspaniałym wynalazkiem są foremki silikonowe, nie bawimy się w natłuszczanie. o ile takowych brak inne trzeba natłuścić, najlepiej wykorzystując złotko z margaryny, o ile wcześniej nie zawitało w koszu.bierzemy stosowną łychę i napełniamy foremki do 3/4 wysokości, wszakże urosną, więc muszą mieć gdzie, jeśli nie chcemy potem skrobać piekarnika. ja jeszcze do każdej dodaje jakieś owoce w środek. tym razem były to porzeczki czerwone, oczywiście z letnich przetworów.można wiśnie, można orzechy włoskie, można wszystko co się lubi.i pieczemy w 180stopniach jakieś 20 minut, czasem mniej. trzeba pilnować.jak się pięknie zezłocą i drewniany patyczek wsadzony w środek wychodzi suchy to jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami świeżo upieczonych, gotowych (po wystudzeniu) do konsumpcji wspaniałości. ech jakie to piękne..............
gorrrrrrrrrące wyjmujemy z piekarnika, trzymamy ręce na wodzy, żeby nie podkraść i gębusi se nie poparzyć. wystudzone posypujemy cukrem pudrem.
jest też opcja jeśli nie mamy foremek...
natłuszczamy średniej wielkości blaszkę, wysypujemy tartą bułką i wylewamy ciasto. również można dodać owoce, tarta czekoladę, migdały...wolność i wyobraźnia.pieczemy również w 180 stopniach ale trochę dłużej, jakieś pól godziny. metoda sprawdzania poziomu upieczenia bez zmian.
gdyby jednak coś wyciekło w czasie pieczenia i zdefciło nam piekarnik posypujemy owo miejsce grubo solą i robimy piekarnik na maxa na 15 minut. potem myjemy ciepłą wodą. jeśli to nie pomoże to sodę oczyszczoną mieszamy z octem na papkę i to już zazwyczaj daję radę najgorszym brudom.zostawiamy jw. również myjemy ciepłą wodą. mam wprawę, niejeden piekarnik uległ. nie, żebym przypalała, bardziej ratuję z opresji swoich pracodawców, u których mam przyjemność sprzątać:)a jaki ludzie potrafią mieć bajzel wiedząc ,że to nie oni będą go sprzątać to temat na długie posiedzenie:)

w sumie tyle na dziś. zjadłam.ilość przemilczę.no dobre ,no.
smacznego.mniamula.

środa, 6 kwietnia 2011

oliwa sprawiedliwa

mniej więcej raz na pół roku robię oliwę smakową. biorę jakąś ładna pustą flaszeczkę, odmaczam z wszelakich naklejek, wyparzam i suszę. jak już jest czyściutka i suchutka to wrzucam do niej różności przyprawowe.
podstawą jest pieprz ziarnisty-czarny, czerwony,zielony i biały -ze dwie łyżeczki, ziele angielskie kilka kulek, kilka zgrabnych ,nie połamanych listków laurowych, kilka obranych ząbków czosnku. i potem hulaj dusza. może być gałązka świeżej bazylii,lub tymianku lub oregano lub wszystkie naraz:) otarta skórka z cytryny lub pomarańczy, plasterki imbiru, papryczka chili lub płatki suszonego chili.
możliwości jest mnóstwo. jak już tam nawsadzam tych rozmaitości to zalewam je litrem oliwy z oliwek lub oleju rzepakowego. w zależności od aktualnego statusu majątkowego, wszakże oliwa droższa:)
bełtam to delikatnie potrząsając butlą,żeby smaki zawirowały w dzikim, oliwnym tańcu. by oliwa otoczyła z czułością każde ziarenko i każdy listek. i tak przygotowana wędruje do piwnicy, czyli do ciemności i chłodu na minimum miesiąc. im dłużej,tym lepiej. po odstaniu aromaty są intensywne, wspaniałe,mniamulowe.
taka oliwa nadaje się wyśmienicie do sałatek i zaprawiania mięsa na grill. nie można na niej smażyć, gdyż pryska niemiłosiernie!ale można też po włosku do nurzania chleba.
niemniej jest ciekawym, zdrowym dodatkiem. sami wiemy co tam wsadziliśmy, nie ma w niej aromatów identycznych z naturalnymi, dojrzewa w spokoju i chwała jej za smak. jest też jeszcze jeden plus. wspaniale wygląda na kuchennej półce.może też być fajnym prezentem.można zrobić kilka mniejszych flaszek z różnymi dodatkami. w każdej co innego.polecam

smacznego. mniamula.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

smak dzieciństwa

są czasem takie dni, że wracam pamięcią do smaków z dzieciństwa. czasy , w których dorastałam były biedne, mimo to wspominam je dobrze i nie znam uczucia głodu. pamiętam jak w sklepach nic nie było, jak na święta rzucali pomarańcze, było mięso na kartki i różne limity na cukier, mąkę. mimo nasze Mamy potrafiły zrobić coś z niczego, pomoc sąsiedzka była wszechobecna, handel wymienny kwitł, a my dzieciaki rośliśmy zdrowo, bez alergii i innych , obecnych w dzisiejszych czasach syfów.
piliśmy wodę z kranu, na podwórku oranżadę z jednej butelki  po kilkanaście dzieciaków. były też takie napoje w woreczkach, co niestety miały tendencję do spadania na chodnik i rozplaskiwania się. wtedy w oczach pojawiały się łzy...ale jak się udało zrobić maleńką dziurkę, wsadzić tam cieniutką słomeczkę wtedy wszyscy popijali z jednego i nikt nie przejmował się zarazkami. a ile to razy żuło się jedną gumę....hehhehe guma turbo albo donald...to było coś. każdy dzieciak miał kolekcję historyjek z donalda. wow!!!
ale w sumie nie ten smak mi dziś się zaplątał w głowie. otóż "chodziła" za mną pasta serowo-jajeczna. taka na chleb. na kolację.  
do utartego żółtego sera dodajemy posiekane, uprzednio ugotowane jajka, łychę majonezu, szczyptę soli i ze dwa lub trzy ząbki czosnku dla zdrówka i wykurzenia potencjalnych wirusów.mieszamy widelcem na gładką pastę , ewentualnie doprawiamy jakimś ziółkiem( ja wybrałam koperek). i tadam...na chlebek. najlepiej świeży i chrupiący.hmm...piętka wskazana:)
o ile zetrzeć ser i posiekać jajka to sprawa oczywista, o tyle dodanie czosneczku wiąże się z jego rozdrobnieniem. dawniej (czyli pokolenie Babci i Mamy i wstecz hen hen) po prostu go siekało drobniutko i rozcierało nożem. potem przybył do nas nie wiem skąd (zawrócił w głowie tak dokładnie...) wyciskacz do czosnku. zazwyczaj metalowy,bywa z plastiku.wsadzamy weń obrany ząbek i ciśniemy ile sił w ręku. ale zazwyczaj spora część zostaje w środku i się marnuje. można ją ewentualnie wyskrobać z wyciskacza i posiekać, ale wychodzi podwójna robota, więc niewyciśnięta część zostaje najczęściej wyrzucona do śmieci. cóż za marnotrawstwo:)
mój problem z czosnkiem się rozwiązał gdy dostałam w prezencie, a właściwie prezenciku, uroczą mini tareczkę. nadaje się nie tylko do tarcia czosnku, sprawdza się też przy skórce z cytryny,pomarańczy, świeżym imbirze, gałce muszkatałowej i innych drobiazgach. bardzo fajny gadżet -naprawdę przydatny.
i tak będąc szczęśliwą posiadaczką tareczki dodałam dziś do swojej pasty aż trzy ząbki czosnku. a co mi tam i tak nie mam się z kim całować:) dobrze, że w necie nie czuć:) nie chucham w ekran:)

smacznego.mniamula.

sobota, 2 kwietnia 2011

smaczne początki...

marzenia są różne, malutkie i ogromne. zawsze marzył mi się blog kulinarny. ciągle odkładałam jego założenie, bo fala blogów o gotowaniu zalała świat, telewizja o gotowaniu nadaje 24h, prasy z przepisami w bród. i jak tu się przebić ze skromnym blogiem o radości, jaką daje mi gotowanie, pieczenie, przetwarzanie, ogólne klimaty kuchenne. włącznie z późniejszym obżarstwem:)
tak więc dziś spełniam swoje malutkie marzenie i niniejszym ogłaszam wszem i wobec,że blog kulinarny MNIAMULA zostaje otworzony!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

na dobry wieczór, bo już siódma jakaś kolacyjka by się zdała. tak więc niech będzie omlet na ostro z dodatkiem żółtego sera plus przepyszniasta sałatka z buraczków robiona we wrześniu w słoiki.

omlecik jak wiadomo robimy z jajek, mleka i mąki. wskazana konsystencja gęstej śmietany. doprawiamy ciasto solą i pieprzem. sól preferuję magnezową, a pieprz ziołowy lub biały.dodatkiem ekstra dzisiejszego wieczoru będzie tarty żółty ser. wszystko należy delikatnie wymieszać i lejemy na rozgrzaną patelnię, na oliwę:)

jak się złociście przypiecze, bierzemy stosowny szpachel i przewracamy na drugą stronę ,celem obustronnego ozłocenia oczywiście. kroimy drewnianą łyżką na cztery, czyli robimy gustowne porcje w postaci trójkątów.
tak "skrojone" danie przerzucamy na talerz, ozdabiamy zieleninką.w moim przypadku jest to szczypiorek, pochodzący z parapetu, a ściślej rzecz ujmując z cebuli wciśniętej do towarzystwa dla geranium.
do tego, jak wspomniałam sałatka z buraczków. w skład tej fenomenalnej potraweczki wchodzą rzecz jasna buraczki oraz w mniejszych ilościach papryka i cebula. wszystko to zaprawione oliwą i octem i zawekowane we wrześniu, kiedy to czas najlepszy dla przetworów buraczano-paprykowych. z sałatką możemy się pobawić dekorując nią talerz z omletem.
smacznego. mniamula